sobota, 7 listopada 2009

Chinatown, Orchard Road

Dzisiejszy dzień rozpoczęliśmy przeprowadzką z Fragrance, do mieszczącego się na tej samej ulicy "Hotelu 81". Lokum lepsze i tańsze. Największą niespodzianką okazało się wspólne przejście łączące nasze sąsiednie pokoje - mieszkamy prawie jak w apartamencie.

Thanh przedstawil nam w dniu dzisiejszym nieco inną stronę Singapuru - gwarną, tłoczną i kolorową dzielnicę Chinatown, zupełnie odmienną od tej znanej nam z Kuala Lumpur. Podział prosty: panie na prawo - do sklepów z ciuchami i z pierdółkami, panowie na lewo: akcesoria elektroniczne, artykuły foto-video. Przy okazji zostaliśmy wciągnięci do sklepu z materiałami, w których musieliśmy przeglądnąć bale kaszmiru, jedwabiu, wełny i innych wysokogatunkowych tkanin. Okazuje się, że za cenę 100 singapurskich dolarów można w dwa dni uszyć garnitur na miarę, kolor Armanii, fason Versace - ale tę przyjemność planujemy zrealizować w Bangkoku. Planowany przed wyjazdem zakup Nikona d700, okazuje się na dzień dzisiejszy raczej niewykonalny, ze względu na stosunkowo niewielką różnicę cen w odniesieniu do polskich. Pomiędzy kolejnymi sklepami kwoty wahają się nawet do 600 dolarów singapurskich.







Po przejechaniu kilku przystanków autobusem, dotarliśmy do dzielnicy wielkomiejskiego bogactwa i przepychu: Orchard Road. Mercedesy klasy S, Bentley'e, Ferrari - pełno ich tu niczym u nas Golfów i starych Beemek. Bardzo nie spodobała nam się panująca na ulicach i we wszystkich centrach handlowych świąteczna atmosfera - wielometrowe choinki, renifery i mikołaje, mrugające lampki i dobiegające z głośników dźwięki kolęd - przecież to dopiero początek listopada!