Po krotkim pozegnaniu na stacji metra nasze drogi "rozjechaly" sie pociagami w rozne strony. Paulina z Lukaszem pojechali w strone lotniska a my pomknelismy w egzotyczny swiat przyrody. Na obrzezach miasta, zdala od zgielku i gwaru ulic znajduja sie piekne ogrody: chinski i japonski. Nasza przygode rozpoczelismy od Chin. Ogody te niczym nie przypominaly nam dobrze znanego parku na Zarabiu :-) lub przydomowego ogrodu. Spacer alejkami wsrod setek przeroznych gatunkow bonsai przeniosl nas w inny swiat a przepiekna architektora budynkow i altan sprawila ze poczulismy sie przez chwile jakbysmy naprawde znalezli sie w cesarkich palacowych ogrodach. Tak wiec udalo nam sie odkryc kolejna odslone wielokulturowego Singapuru. Przez piekny mostek przenieslismy sie do Japonii, ktora wzgledem chinskiego majstersztyku okazala sie bardzo surowa, prosta i o wiele mniej atrakcyjna. W dodatku zlapala nas tam ogromna ulewa, ktora przeczekalismy w jednej z altanek.
Pozne popoludnie postanowilismy spedzic ponownie w dzielnicy Chinatown, ktora okazala sie calkiem inna niz wczoraj. Nikt nie zmuszal nas do zakupow, targowania sie ani przymierzania, dzieki temu w spokoju udalo nam sie nabyc kilka mega-fajnych ciuchow . Lukasz mamy dla Ciebie prezent:-)
Niestety na Nocne safari Singapore ani na chinska swiatynie spelnianych zyczen (nazwy nie pamietam) nie zostalo juz czasu, ale jak to mawiamy w Polsce, co sie odwlecze to nie uciecze.
P.S. Przepraszamy za brak polskich znakow ale z chinskiej klawiatury tyle udalo nam sie wycisnac po polsku:-)