poniedziałek, 9 listopada 2009

A w Wietnamie...

Nasz 2,5 godzinny lot do Hanoi, wydłużył się w locie o dodatkową godzinę - koleja zmiana strefy czasowej. Po wylądowaniu byliśmy przygotowani na standardową procedurę, czyli sprawdzenie wizy i paszportów, oddanie formularza deklaracji celnej, odbiór bagażu i kontrolę bezpieczeństwa. Coś jednak poszło nie tak - nie spodobaliśmy się celnikom i nas zawrócili! Nie mieliśmy wbitej pieczątki na formularzu deklaracji celnej, a przy próbie jej uzyskania nikt nie potrafi nam pomóc i wytłumaczyć co jest źle. Tylko jeden celnik, z którym mieliśmy nieprzyjemność rozmawiać, znał angielski. Na krótkim przesłuchaniu pytano nas dlaczego tu przyjechaliśmy, co zamierzamy robić, ile mamy przy sobie pieniędzy w dongach lub innych walutach, oraz ...zażądano okazania biletu na wylot z Wietnamu - szczęśliwie mieliśmy go przy sobie w wersji 'papierowej'. W terminalu 'arrivals' przywitli nas wujek Paulinki - Hiep wraz z żoną, oraz kuzyn Hung. W drodze do Hanoi naszą uwagę zwrócił nieprawdopodobnie gęsty (ale stosunkowo szybki) ruch uliczny. W centrum miasta istny szał komunikacyjny! Ulice wyglądają tak, jakgdyby prawa drogowe wogóle nie istniały, a jedyną przestrzeganą regułą miałaby być jazda prawą stroną jezdni.





Zakwaterowaliśmy się w domu u wujostwa i już po kilku minutach odpoczynku zostaliśmy zaproszeni do wspólnej kolacji. W tym momencie rozpoczęła się prawdziwa podróż kulinarna po smakach dalekiego wschodu! Po posiłku Hiep oznajmił paniom, że teraz czas na męski wieczór - wówczas na placu boju została tylko trójka facetów (w tym ja) i z doskoku jeszcze jeden kuzyn - Huan. Jaś Wędrowiec pomógł nam się lepiej poznać i zdecydowanie poprawił w wymowie jakość języka angielskiego. Pierwszy dzień pobytu (a właściwie tylko wieczór) zakończył się nocną przejażdżką po mieście. W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć o tym, że jazda 'na drugim gazie' nie jest tu zakazana. Jeśli tylko czujesz się na siłach = możesz prowadzić samochód. Oczywiście nasz kierowca wiernie przestrzegał tej reguły:)

Kolejny dzień w Wietnamie zapowiadał się spokojnie, jednak później przybrał dużo szybszego tempa. Mieliśmy okazję zobaczyć dziś zabytkową część miasta, m.in. liczącą setki lat świątynię, oraz 1000-letni uniwersytet chiński. Po południu zwiedziliśmy Hanoi poruszając się po zatłoczonych ulicach rowerotaksówką, tzw. cyclo. To co widzieliśmy trudno opisać słowami, nawet zdjęcia w pełni nie oddadzą niepowtarzalnej atmosfery tego miejsca!

















Wieczorem udaliśmy się w odwiedziny do babci Paulinki, jednak nie spodziewaliśmy się że na tę okazję zostanie urządzone wielkie spotkanie, na którym pojawi się prawie cała rodzina z Hanoi. Byliśmy zachwyceni zaradnością i poczuciem humoru 90-letniej babci, która jak na swój wiek ma się rewelacyjnie!







Bardzo trakcyjny dzień zakończył się wycieczką pod tytułem "Hanoi by Night" - Huan zabrał nas w kilka ciekawych i ważnych kulturowo oraz historycznie miejsc, następnie urządziliśmy sobie krótki clubbing, posłuchaliśmy dobrej muzyki na żywo, a na końcu zapełniliśmy brzuchy w jadłodajni zlokalizownej w dzielnicy chińskiej. Z ciekawostek kulinarnych, mieliśmy okazję wypróbować:
- świński mózg
- jelita różnych partii (mnie najbardziej smakowało cienkie, które po gotowaniu się kurczyło i obwodem ciasno obejmowało pałeczkę)
- krewetki i małże (super świeże, bo żywcem wrzucane do garnka!)
- dziwne grzybki wyglądające jak serowy makaron
- śmieszne mięso, które gotowało się tylko 10 sekund
Wszystko to gotowane na bieżąco - dostaliśmy świeże składniki i sami wrzucaliśmy je do gara.













Mógłbym długo pisać o potrawach, ale najwyższy czas kończyć - mamy tutaj godzinę 6 rano, za 2h wstajemy... Jutro fotorelacja z jednego z 7 najpiękniejszych miejsc na świecie - Halong Bay!

ZOO i Night Safari

Dzien dobry Polsko.
Dzisiaj nastapily male zmiany w naszych planach spowodowane pogoda(pochmurne niebo przy temperaturze +30C). Zamiast lezec na pieknych plazach Santosy, patrzec w niebo i kapac sie w morzu Jawajskim dzisiejszy dzionek spedzilismy odkrywajac kolejne czarowne miejsca Singapuru. Pierwszy punkt programu to chinska Swiatynia Kuan Yin Tong Hood Cho, w ktorej pomyslane zyczenia spelniaja sie!!! No i pomyslelismy...zapalilismy kadzidelka a teraz czekamy na ich spelnienie. Spacerujac uliczkami dzielnicy Bugis natknelismy sie na duzy posag Szczesliwego Buddy stojacy przed sklepem z dewocjonaliami buddyjskimi, ktory oczywiscie odwiedzilismy.
Nastepnie kolejka miejska udalismy sie do Ang Mo Kio gdzie po przesiadce do autobusu wyruszylismy za miasto do Night Safari-pierwszego na swiecie ZOO w ktorym mozna podejzec zycie nocnych zwierzat na otwartych wybiegach. Niestety w przewodniku Pascala podano bledne godziny otwarcia, skutkiem czego mielismy 2 godziny luzu. Ten czas zagospodarowalismy ogladajac polozony nieopodal Narodowy Ogrod Orchidei, ktory o tej porze roku nie byl zbyt kwitnacy. W miedzy czasie przeszly trzy ulewy jedna mocniejsza od drugiej, ktore przeczekalismy w usytuowanej posrodku ogrodu altance.

O godzinie 19.00 czasu singapurskiego bylismy juz w ZOO. Meleksami wjechalismy na teren sztucznie stworzonej dzungli. Zwiedzanie odbywalo sie w ciemnosciach oswietlonych swiatlem imitujacym blask ksiezyca. Nasze oczekiwania przerosly nieco rzeczywistosc, ale doszlismy do wniosku, ze jest to swietny pomysl na biznes do zrealizowania w krakowskim ZOO. 

A teraz czas na relaks, idziemy na piwo Tiger :-)