wtorek, 10 listopada 2009

Wietnam - egzotycznej podróży kulinarnej część dalsza.

Dzisiejsza poranna pobudka okazała się zbyt wczesna - żyjąc na maksymalnych obrotach, w ciągłym biegu, zapomnieliśmy o przestawieniu zegarków o godzinę.. Po szybkim śniadaniu w przyulicznej jadłodajni wyruszyliśmy w drogę do Halong Bay. Wcześniej jednak zawitaliśmy u cioci Mai, do której przyjechała jej córka Van, aktualnie mieszkająca z rodziną na południu kraju, w mieście Ho Chi Minh (Sajgon). Kierując się na południowy wschód, po ponad 2 godzinach jazdy dotarliśmy do domu wujka Dung (czyt. Zun), tam odpoczęliśmy, zjedliśmy pyszny obiad i udaliśmy się na dłuuugi odpoczynek. Tutaj również poprzez zapalenie kadzideł na przygotowanym w tym celu specjalnym ołtarzu, uczciliśmy pamięć dziadka.





Wieczorem dotarliśmy szczęśliwie do Halong City, w którym znaleźliśmy zakwaterowanie w 4**** hotelu (Heritage Ha Long Hotel). Hiep i Ngan zaprosili nas na kolację do ekskluzywnej restauracji, w której potrawy zamawiane były w dość niezwykły dla nas sposób. Na parterze niczym w sklepie zoologicznym znajdowała się cała masa akwariów, a w nich ryby, żółwie, ośmiornice, kraby, raki i inne cuda. Na piętrze natomiast mieściła się restauracja o bardzo wysokim poziomie, będąca w totalnej opozycji do tej, znanej nam z poprzedniej kolacji dnia ubiegłego. Tutaj również podawano wcześniej wskazane i odpowiednio przygotowane owoce morza. Już drugi raz mieliśmy okazję wypróbować małże, tym razem jednak podane w nieco innym, bardziej wykwintnym stylu, a po raz pierwszy zmagaliśmy się z twardym pancerzem raka, do którego kruszenia każdy otrzymał urządzenie znane nam doskonale pod nazwą "dziadek do orzechów" :)



Wietnam to państwo kontrastów - z jednej strony bogate dzielnice, potężne firmy, pełno tu 5***** hoteli, z drugiej krajobrazy znane nam dotychczas tylko z filmów - piękne, rozległe krajobrazy, czy np. hipkowie w słomianych kapeluszach pracujący na polach ryżowych.





Późnym wieczorem udaliśmy się do "Night Market" w którym zamierzaliśmy zakupić ubrania na najbliższe dni. Szokująco niskie ceny i nadzwyczaj przyjazdny, nienatarczywy sposób negocjacji finalizowanej zawsze w 4 ruchach, złożyły się w efekcie na zakup kompletnie niepotrzebnych rzeczy..

Jutrzejszy dzień zgodnie z planem rozpocznie się pobudką ok godziny 6.30. Halong Bay trzyma w napięciu...

Pierwszy dzien urlopu pod palmami

Dzis doczekalismy sie wymazonego nicnierobienia na wyspie Sentosa. Pogoda poczatkowo nie zapowiadala sie plzowo, lecz po dotarciu na miejsce milo nas zaskoczyla. Wyszukalismy sobie najlepsza miejscoweczke pod palmami, przebralismy sie w stroje kapielowe i juz po chwili bylismy w wodzie. A potem boskie lenistwo czyli gazetka, ksiazeczka, olejki i kremy, drzemka popoludniowa- czyli prawdziwy pierwszy dlugi, bo az calodniowy bierny urlop. Poznym wieczorem przypomnielismy sobie, ze oprocz pysznych i soczystych owocow papai nie jedlismy nic. Tak wiec nasze opalone i wypoczete nogi zaprowadzily nas w progi chinskiej kuchni.
Dzisiaj spedzamy ostatni wieczor w Singapurze- w planach jest "zielona noc" ale skonczy sie chyba na smarowaniu spieczonych plecow.
Po 6 wspanialych dniach w tym miescie czeka nas kolejna piekna wyprawa- jutro o 15.00 czasu lokalnego startujemy do stolicy Krolestwa Tajlandii.